2022.04.19-20 – GGG Gdańsk-Gniew-Grudziądz

Dwudniówka wzdłuż królowej rzek


Kilometraż trasy (dzień 1):
Gdańsk Śródmieście SKM (0,0)-Pruszcz Gdański (10,0)-Cieplewo (14,5)-Różyny (18,5)-Suchy Dąb (27,0)-Krzywe Koło (29,5)-Steblewo (33,7)-Tczew (45,0)-Knybawa (49,0)-Gorodziej (53,5)-Rybaki (58,8)-Małe Walichnowy (66,0)-Wielkie Walichnowy (68,0)-Cieple (76,5)-Gniew Zamek (79,0)

Kilometraż trasy (dzień 2):
Gniew Rynek (79,0)-Nicponia (80,5)-Tymawa(83,5)-Betlejem (85,0)-Jaźwiska (86,5)-Opalenie (90,0)-Widlice (92,5)-Kozielec (102,0)-Nowe Rynek (107,5)-Mątawy (116,8)-Wielkie Zajączkowo (120,5)-Dragacz (125,5)-Grudziądz Rynek (130)

Zaczęło się spontanicznie od sprawdzenia pogody na kolejne dni…. i w zasadzie bez namysłu podjęliśmy decyzję o dwudniowym wyjeździe na rowery. Plan jest taki, ruszamy z Pruszcza Gdańskiego do Gniewu, zwiedzamy miasto, nocleg, lecimy do Grudziądza, zwiedzamy miasto i wracamy pociągiem. Jest OK!

Oczywiście nie mogło wszystko pójść zgodnie z planem. Biletów na rowery brak, więc starym zwyczajem próbujemy się wbić na peronie do bany i zakupić bilety u kierownika. Tym razem nam nie poszło, bo pociąg nabity ludźmi po sufit, więc o wpakowaniu kółek nie było co marzyć. Odnieśliśmy wrażenie, że tylko koleje indyjskie są wstanie zapakować więcej ludzi do swoich składów. Zmiana decyzji w minutę i jedziemy SKM do Gdańska, wydłużamy trasę o 10 km i zaczynamy przygodę żuławsko-kujawską.

Pogoda jak na zamówienie. Komfortowe ciepło ok 15 st. C (o 8 rano), słońce za cienką warstwą chmur, wiatru na początku prawie wcale i choć później troszkę wzrósł nie był przeszkodą w jeździe. Niestety, to niby trochę skryte słońce pokazało swoją moc. Odkryte ręce i nogi przyjęły dość dużą dawkę promieni i pierwsza mocna opalenizna będzie dodatkową pamiątką z wycieczki.

Dzień pierwszy

0-14,5 km Gdańsk Śródmieście SKM->Cieplewo

Początkowy etap bardzo przyjemny. Większość tego odcinka jedziemy drogą rowerową wzdłuż Kanału Raduni, który na końcu Pruszcza pożegnaliśmy. I choć jedzie się wzdłuż głównej wylotówki z Gdańska, to naprawdę była to przyjemna jazda. W miejscu, w którym żegnaliśmy się z Kanałem można jechać dalej drogami rowerowym i wrócić do centrum Pruszcza. Ten płaściutki odcinek polecamy na rodzinną wycieczkę.

Po drodze zachęcamy do zwiedzenia Sanktuarium wybudowanego w XIV w. dla upamiętnienia pobytu św. Wojciecha w Gdańsku w 997 roku. Znajduje się na ono Wzgórzu Świętego Wojciecha (45 m n.p.m.), tuż przy dzisiejszej południowej granicy miasta. Sanktuarium obejmuje kościół parafialny, kaplicę na wzgórzu oraz Drogę Męki Pańskiej, która biegnie po stoku wzgórza wśród drzew.

14,5-33,7 km Cieplewo->Steblewo

W Cieplewie wjechaliśmy na znany już nam z wycieczki po tulipany odcinek szutrówki, który porzucamy na wysokości Łęgowa, bo lubimy odkrywać nieznane nam ścieżki. Tu zaczynają się piękne Żuławy. Nie ukrywamy, że nieustannie zachwycają nas żółte morza rzepaku, a jak przepięknie pachną! Ten zapach zamiennie z zapachem bzu będzie nam towarzyszył do końca wycieczki. Obowiązkowo musiała być też zrobiona sesja foto w rzepaku.

Do Steblewa docieramy zachwyceni urodą żuławskiej przyrody. Niezliczone rowy, cieki wodne, charakterystyczne wierzby, to coś czego w innym rejonie nie doświadczycie. Zawsze z chęcią wybieramy się w ten region. Kto jeszcze nie widział, to polecamy nadłożyć kilkaset metrów i zjechać do Suchego Dębu zobaczyć przepiękny XIV w. kościół, a w Krzywym Kole dom podcieniowy z XIX w. Te atrakcje odwiedziliśmy przy okazji wycieczki z Tczewa, dlatego przejechaliśmy te miejscowości bokiem, wzdłuż rzeki Motławy.

Za to nie odmówiliśmy sobie wjechania do wsi Steblewo i odwiedzenia ruin kościoła i domów podcieniowych nr 15 i 50. Po XIV w. kościele zachowały się tylko fragmenty wieży oraz część murów zewnętrznych. W pobliżu murów znajdują się pozostałości po cmentarzu ewangelickim: kilka nagrobków z ciekawymi zdobieniami oraz odremontowana kaplica rodziny Wessel, w której przez wybitą szybkę w drzwiach dojrzeliśmy zdjęcia, rodzinne pamiątki i doczesne szczątki Pana (a może Pani?) Wessel! Lapidarium przed kościołem tworzą między innymi bogate w detale stele oraz żeliwne, ale połamane krzyże. Na jednym z nich, należącym do Eduarda Wessela widnieje informacja, że był on ojcem 21 dzieci, a obok krzyża, przed jednym z grobów stoi tablica pamiątkowa jego żony, Aline Wessel z informacją, że była ona matką 21 dzieci. No, no, bogate drzewo genealogiczne stworzyli.

Tuż obok ruin kościoła stoją dwa domy podcieniowe. Niestety lata świetności mają już dawno za sobą. Ale co ciekawe, tu dalej jeszcze ktoś mieszka!

33,7-45 km Steblewo->Tczew

Ta część drogi wiedzie wzdłuż wału rzeki Wisły. Trochę płyt, trochę szutrówki, a końcowy odcinek przed Tczewem nowym odcinkiem EV9 poprowadzonym już po samym wale. Szkoda, że całość tak nie jest zrobiona. W zasięgu wzroku mamy już drogowo-kolejowy most Tczewski, który chyba każdy zna choćby ze zdjęć czy filmów.

W Tczewie robimy krótką pauzę na lody, ciacho i kawę przy Bulwarze Nadwiślańskim, w końcu nie samym kręceniem człowiek żyje. Bulwary zostały pięknie zrewitalizowane, a my czujemy się prawie jak w Gdyni. Jest deptak, są ścieżki rowerowe, plac zabaw dla dzieci, punkty widokowe i przystań z restauracją. Czyli wszystko co potrzebne do odpoczynku.

45,0-79,0 km Tczew->Zamek Gniew

Po uzupełnieniu energii lecimy dalej, bo czas nieubłaganie leci, a niestety część naszej ekipy wraca wieczorem do Trójmiasta, więc wypada zdążyć na ostatni pociąg, który nie odjeżdża z Gniewu, a Morzeszczyn (co to za nazwa!?)

Wyjazd z Tczewa kontynuujemy w dalszym ciągu nowiutką EV, którą docieramy do kilometrowego mostu Knybawskiego. Zostawiamy EV, przebijamy się przez ruchliwą DK22 i uciekamy na podrzędne asfaltówki gdzie jest zdecydowanie spokojniej. Przejeżdżamy przez małe miejscowości, w których w każdej praktycznie jest coś do zobaczenia, jednak nie mamy tyle czasu, żeby wszystko dotknąć i połknąć wzrokiem. Trzeba będzie powtórzyć tę część na spokojnie i zamiarem zwiedzania poszczególnych atrakcji.

Mijamy Gorzędziej gdzie jest sanktuarium, cmentarz, zespół dworski. Ponadto we wsi znajduje się klasztor karmelitów bosych z XVIII-XIX w., zbudowany prawdopodobnie w miejscu dawnego grodu na wzniesieniu usytuowanym na krawędzi doliny Wisły. Według tradycji w 997 św. Wojciech, płynąc Wisłą do Prus, zatrzymał się w Gorzędzieju, aby odprawić nabożeństwo.

Rybaki z zespołem dworsko-parkowym z końca XIX w. Niegdyś była to spora eklektyczna budowla, jednak po renowacji przez prywatnego właściciela straciła oryginalny wygląd. I niestety pogonił nas stąd agresywny pies, a mogła by to być fajna atrakcja turystyczna. Szkoda. Kawałek dalej można zobaczyć Śluzę Międzyłęską (wałową), łącząca polderowy system odwadniająco-nawadniający Dolinę Walichnowską z wodami Wisły.

Dalej mamy Międzyłęż, Małe i Wielki Walichnowy, Polskie Gronowo. W każdej z tych miejscowości do zobaczenia jest cmentarz mennonicki czy zabytkowy kościół. Naprawdę jest co oglądać.

Gniew coraz bliżej. Jeszcze tylko odcinek specjalny – wspinaczka pod górę w Cieplewie. No, daje w kość ta górka, naprawdę.

Teraz już górki i cel pierwszego dnia osiągnięty. Przed nami majaczą wieże i mury Zamku Gniewskiego. Mijamy uliczkami stare zabudowania, budynek dowódcy, mury gotyckie i w końcu możemy rzucić zmęczone kości na wypielęgnowany trawnik zamkowy.

Zamek przepiękny, okolica i widoki jeszcze piękniejsze. Kto był to wie, a kto nie był, to naprawdę warto tu przyjechać choćby na dzień czy dwa i zwiedzić to urokliwe miasteczko.

Zaliczamy jeszcze sytą obiadokolację w lokalnej restauracji (o rany! co za wielkie porcje!), zwiedzamy Rynek oraz jego najbliższe okolice, tj. Muzeum Kapsla (darmowe i całodobowe!), przepiękny kościół św. Mikołaja, zespół spichlerzy gotyckich, poznajemy historię misia Maciusia i wiewiórki Walentynki. Takim miłym akcentem kończymy tę część wycieczki. Jedni dokręcają kilometry na pociąg, reszta jedzie do hotelu ogarnąć się do jutrzejszej trasy. To był ciekawy, miły dzień i pomimo zmęczenia jesteśmy bardzo zadowoleni.

CDN…

Dzień drugi

79-93 km Rynek w Gniewie->Widlice

Poranek przywitał nas piękna pogodą i na szczęście nie tak ostrym słońcem jak wczoraj. Nasze kończyny będą uratowane. Spokojnie spakowaliśmy nasz majdan, zjedliśmy hotelowe śniadanie z obowiązkową małą, parzoną czarną i ruszamy. Na wstępie raz jeszcze zaglądnęliśmy na gniewski Rynek, zaopatrzyliśmy się w miejscowym spożywczaku w dodatkową energię i nawodnienie. Chwilę pogawędziliśmy z miejscowym Panem Mietkiem i Panią Basią, którzy z zaciekawieniem wypytywali nas skąd i dokąd zmierzamy. Z Rynku zjeżdżamy na gruntówkę prowadzącą do wsi Tymawa. Tam kilka ujęć na panoramę Gniewu i rzucamy się w wir kręcenia.

Dziś odbiegając od naszych standardów planujemy zaliczyć w miarę możliwości jak największą ilość asfaltowych kilometrów po lokalsach. Mamy tylko jeden odcinek typowo leśny. Wszystko przez to, że Pan Kierownik (ja) zapomniał wgrać ślad drugiej części trasy do swojego Garniaka i jedziemy na czeskich en.mapy.cz Kto nie ma typowej navi turystycznej, to polecamy tę stronę lub apkę zarówno do planowania jak i nawigacji, bo doskonale się sprawdza.

Z Tymawy kierujemy się na Jaźwiska cały czas trzymając królową rzek po naszej lewej stronie. Jak zwykle nie zawodzą nas wspaniałe widoki, a że mamy wspaniałą wiosnę, to praktycznie każde miejsce wita nas budzącą się do życia przyrodą. Z ciekawością ją podziwiamy, a nam przyglądają się zarówno zwierzaki dzikie, domowe jak i autochtoni. Przed Widlicami przejeżdżamy przez Opalenie i polskie Betlejem. Oczywiście obowiązkowe foto się należy.

Polskie Betlejem

79- 107,5 km Widlice->Rynek w Nowem

Za Widlicami powoli żegnamy się z asfaltem i wpadamy do lasu. Na pobliskim parkingu lub chwilę wcześniej na pobliskim przystanku polecamy chwilę odsapnąć, bo ten odcinek jest dość uciążliwy dla amatorów takich jak my. Do pokonania jest kilka krótszych i dłuższych wzniesień o różnym % nachylenia.

Lokalne centrum regeneracji i odpoczynku

W bliższym Widlic rezerwacie o nazwie „Wiosło Małe” warto wspiąć się na skarpę i odnaleźć osobliwy pomnik. To licowana kamieniem czworościenna budowla, wysoka na ok. 3 m. Przypomina antyczną budowlę. Na każdej ze ścian znajdują się tablice z zachowanymi niemieckimi napisami. Z ich treści wynika, że pomnik postawiono dla uczczenia Gottlieba Schmida (1800-1881), projektanta prac regulacyjnych w Dolinie Dolnej Wisły. To dosłownie kilkadziesiąt metrów z leśnego parkingu, który jest 300 metrów od lokalnego przystanku.

Kontynuujemy drogę Wiślaną Trasą Rowerową i zmierzamy do miejscowości Nowe. Po wjeździe do niej uciekamy szybko z ruchliwej głównej ulicy i kierujemy się do centrum bocznymi uliczkami. Na jednej z nich, vis-à-vis kościoła i kaplicy św. Jerzego (z ciekawą historią) napotykamy niecodzienną, naścienną kapliczkę. Przypadkowa Pani, która zagadnęła do nas przekazała nam, że jest to „czwarta kapliczka w Europie” i mamy sobie odnaleźć info o niej na FB. Po czym poszła dalej. Hmm, szukaliśmy, żeby dowiedzieć się co miała na myśli, ale na razie bez efektów. Może kiedyś coś o niej znajdziemy.

Robimy nieplanowaną pauzę na Rynku w Nowem. Kupujemy na ochłodę rzemieślnicze lody (znowu ogromne porcje!) z lokalnej piekarnio-cukierni i nieukrywaną radością odpoczywamy w słońcu przy rynkowej fontannie. Urokliwe miasteczko, chciałoby się dziś zostać na dłużej. Zobaczyć pobliskie kamieniczki, zwiedzić zamek i zjeść dobry obiad, ale komu w drogę, temu wrotki… YHM, rower oczywiście. Lecimy dalej!

107,5-130 km Nowe->Grudziądz

Do samego Grudziądza jedziemy WTR. Mijamy Tryl, dwa Zajączkowa, Mątawy, a zaraz za Dragaczem przekraczamy Wisłę mostem im. Bronisława Malinowskiego, polskiego olimpijczyka, który zginął w wypadku samochodowym właśnie w tym miejscu. Za mostem skręcamy w stronę mariny i Starego Miasta.

Osobiście jestem pod dużym wrażeniem jak zmienił się Grudziądz. Mój ostatni pobyt był tu w latach 90tych, zaraz po transformacji ustrojowej i jak wszędzie panował tu nieład, bylejakość, szarość i marazm. Dziś to zupełnie inne miasto. Odnowiona marina, bulwary nadwiślańskie, ścieżki rowerowe i spacerowe, odnowiony rynek. No pięknie! Kiedyś tu wpadniemy na pieszy przegląd miasta. Robimy odpoczynek na rynku, kończymy zapasy spożywcze, nogi pozbawione butów i korby odpoczywają razem z nami. Czekamy na pociąg powrotny do Trójmiasta, a w głowie kolejne pomysły na następne trasy.

To był nasza pierwsza rowerowa wielodniówka. Wnioski jakie wyciągnęliśmy to na pewno:

  • nie robimy więcej jak 50 km dziennie, bo chcemy łapać widoki, zwiedzać, dotykać, chłonąć ciekawe miejsca, a nie tylko kręcić;
  • dokładniej dobieramy ubiór i szybciej reagujemy na jego zmianę, bo może poparzeń nie mieliśmy, ale ramiona jednak swoje dostały od słońca;
  • noclegów nie zostawiamy na spontana, szczególnie w małych miejscowościach, bo można się zdziwić, no chyba, że nie liczymy się z kosztami;
  • resztę zostawiamy bez zmian, bo chcemy się dobrze bawić, a nie realizować sztywny harmonogram wycieczki szkolnej.

Do zobaczenia na ścieżce!

Ślady GPS z wycieczki pobierzecie z map.

Dodaj komentarz

jeden + szesnaście =

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.