Kilometraż trasy: Elbląg (0,0)-Janów Pałac (8,4)-Początek kanału Elbląskiego (18,0)-Pochylnia Jelenie (26,2)-Pochylnia Oleśnica (28,2)-Pochylnia Kąty (31,3)-Pochylnia Buczyniec (34,8)-Druity (38,0)-Małdyty Zajazd Pod Kłobukiem (nocleg) (49,1)-Wilamowo (54,5)-Jezioro Rude i Kanał Ducki (62,6)-Pomnik 1912-18 przy Kanale Elbląskiem (66,9)-Miłomłyn (73,8)-Stary most kolejowy nad Drwęcą (84,0)-Ostróda Bulwar (86,4)
Z powodu cierpienia na nadmierną ilość wolnego czasu i prognozowaną bardzo dobrą pogodę (wręcz za gorąco) zaplanowaliśmy dwudniową wycieczkę nowo wytyczonym Szlakiem Kanału Elbląskiego.
Kilka słów o samej drodze. Przede wszystkim szlak jest bardzo dobrze oznaczony i poprowadzony w taki sposób, by był w bliskości do szlaku wodnego Kanału Elbląskiego. Szlak opisują pomarańczowe kwadraty z symbolem kół wyciągowych pochylni, a od czasu do czasu zobaczycie też tabliczki z kilometrażem jaki pozostał do większych miejscowości. W zasadzie nie miałem potrzeby korzystać ze swojego Garniaka (nawigacja Garmin), bo na każdym skręcie i przy każdym skrzyżowaniu stoją nowe ODBLASKOWE znaki opisujące szlak (jedynie te na drzewach są malowane, ale jest ich wręcz nadmiar). Szlak właściwie zaczyna się przy Rondzie Bitwy pod Grunwaldem w Elblągu, jednak my zaczęliśmy naszą wycieczkę pod McDonaldem w Elblągu (i tak zaczyna się na naszej mapie). Musieliśmy podładować wewnętrzne bateryjki gorącą kawą i tostem z ulubionym bekonem. 80-cio kilometrowa trasa wykorzystuje istniejącą infrastrukturę i wiedzie śladem starego szlaku Elbląg-Iława. Jest on krótszy od swojego poprzednika i w mojej ocenie idealny na rodzinną dwudniową wycieczkę. Szlak jednak ze wzgledów technicznych omija pochylnię Całuny i nie wiemy dlaczego też nie został poprowadzony przez pochylnię Buczyniec, która jest wręcz obowiązkowym punktem na szlaku. To bardzo wielkie niedopatrzenie projektującego jej przebieg! Dlatego wprowadziłem tę jedną modyfikację szlaku i Buczyniec jest uwzględniony w moim pliku gpx. Zalecany rower to w zasadzie każdy oprócz typowej szosówki, bo dość spore odcinki wiodą płytami Youmbo, a w drugiej części na leśnym odcinku Miłomłyn-Ostróda kilkaset metrów było bardzo mocno zapiaszczone. Wycieczkę rozpocząć możecie z dowolnej strony, a kierunek Ostróda-Elbląg jest ciut łatwiejszy, bo pokonacie pochylnie z góry na dół. Zakończenie szlaku jest na ładnym bulwarze w Ostródzie nad jeziorem Drwęckim.
Atrakcje i ciekawostki na szlaku kierunek z Elbląga:
Panorama na jezioro Drużno – z mostu przebiegającego nad S7 podziwiać można malowniczą panoramę jeziora Drużno.
Pałac w Janowie – obecny pałac powstał w roku 1866, otoczony jest 16-hektarowym parkiem, w którym wiek najstarszych drzew szacuje się na 180 lat. Od końca II wojny światowej do 1994 roku pałac i folwark były siedzibą PGR-u, obecnie są własnością prywatną wykorzystywaną jako gospodarstwo agroturystyczne.
Rezerwat przyrody „Jezioro Drużno” – Trasa wiedzie drogą asfaltową przy granicy rezerwatu. Ciekawostką jest instalacja hydrotechniczna tj. stacja pomp nr 70 Węzina czy mosty nad kanałem odwadniającym, rzeką Elszką, Kowalewką i Wąską, a także liczne poldery i cieki odwadniające.
Punkt widokowy na Kanał Elbląski – miejsce zlokalizowane przy wejściu/wyjściu Kanału Elbląskiego z/do jeziora Drużno. Tu zaczęliśmy swoje „wyścigi” ze statkiem wycieczkowym.
Most nad Kanałem Elbląskim z 1914 r. – jedyny most o takim kształcie nad Kanałem Elbląskim.
Most nad Kanałem Elbląskim z 1911 r. – w sąsiedztwie mostu znajduje się miejsce odpoczynku z widokiem na Kanał Elbląski i pochylnię Jelenie.
Pochylnia Jelenie – z 1859 roku. Druga w kolejności od Elbląga. Długość torowiska wynosi 433 m, a różnica poziomów 21,99 m.
Most nad Kanałem Elbląskim z 1914 r.
Pochylnia Oleśnica – z 1859 r. Trzecia w kolejności od Elbląga. Długość torowiska wynosi 479 m, różnica poziomów 24,20 m.
Most nad Kanałem Elbląskim z 1911 r. – zachowana oryginalna bryła i elewacja mostu w typie łukowym.
Most nad Kanałem Elbląskim z 1912 r. – jednoprzęsłowy, betonowy most o łukowym kształcie. Do czasów współczesnych zachowała się bryła, elewacja i bariery.
Pochylnia Kąty – z 1859 r. Czwarta w kolejności od Elbląga. Długość torowiska wynosi 404 m, różnica poziomów 18,88 m.
Most nad Kanałem Elbląskim z 1912 r.
Pochylnia Buczyniec – z 1860 r. Ostatnia, piąta i najdłuższa pochylnia w kierunku od Elbląga. Długość torowiska wynosi 490,3 m, różnica poziomów 20,62 m.
Żelbetowy most nad Kanałem Elbląskim z 1894 r. – jeden z najstarszych mostów żelbetowych na terenach Polski, jest też najwyższym mostem nad Kanałem Elbląskim.
Dwór Drulity – Neoklasycystyczny dwór zbudowany w latach 1853 – 55 przez hamburskiego kupca Jurghena Kramera. Przypomina ekskluzywne wille z Hamburga, dzielnicy Blankensee. Obiekt przeszedł gruntowną rewitalizację. Wizyta we wnętrzach obiektu na długo zapada w pamięć. W sezonie letnim działa tu kawiarnia i restauracja. Dwór otoczony jest kompleksem parkowo – krajobrazowym z bukami, oczkiem wodnym czy fontanną.
Most nad Kanałem Elbląskim w Karczemce
Most nad Kanałem Elbląskim z 1883 r.
Kanał Bartnicki-Ducki – kanał łączy jezioro Ruda Woda z jeziorem Bartążek a jego długość wynosi ponad 800 m. Drzewa rosnąc nad brzegiem kanału tworzą piękny, zielony tunel.
Na nocleg wybraliśmy Zajazd pod Kłobukiem w Małdytach. Urokliwe i znane miejsce z przepyszną kuchnią. Pośród sporego ogrodu doskonale zregenerujecie siły na dalszą część trasy. Gorąco polecamy.
Mała galeryjka z wycieczki poniżej.
Oczywiście to nie jest wszystko co można zobaczyć w tym regionie, ale w dwa dni nie sposób wszystkiego dotknąć czy posmakować.
Kilometraż trasy: Gdańsk Śródmieście SKM (0,0)-Westerplatte (12,2)-Westerplatte pomnik (13,6)-Twierdza Wisłoujście (17,0)-Ołowianka most (24,5)-Brzeźno Plaża (32,6)-Nowy Port Latarnia (35,0)-Sopot molo (43,3)-Gdynia Pustki Cisowskie (60,0)
Niespełna rok temu gościliśmy rowerowo w Świnoujściu, dziś Świnoujście jeździło po Trójmieście. Zaplanowaliśmy więc przejazd przez wszystkie trzy miasta, ale bez zwiedzania „obowiązkowych” miejsc, bo Trójmiasto nie jest im obce. Po prostu relaks na kółkach.
0-13,6 kmGdańsk Śródmieście SKM->Westerplatte pomnik
Na pierwszy ogień wzięliśmy zespół holenderskich bastionów przy opływie Motławy. Minęliśmy Basztę Nową, Basztę Białą, Zbrojownię i już jesteśmy. Z 20 bastionów, które przez setki lat strzegły dostępu do Gdańska, w pełnym kształcie zachowało się ledwie sześć: św. Gertrudy, Żubr, Wilk, Wyskok, Miś i Królik. Pomiędzy Gertrudą, a Żubrem mijamy Bramę Nizinną, jedną z czterech nowożytnych bram miasta, jedna na każdą stronę świata, w otaczającym pierścieniu wałów ziemnych. Żeby nasycić wzrok pięknymi widokami wjeżdżamy na Żubra. Pomiędzy nim, a Wilkiem przystajemy na chwilę przy kamiennej śluzie. Umożliwiała ona wpływanie do miasta sporych statków, zapewniała wodę dla młyna, a w razie potrzeby obrony pozwalała na zalanie całej okolicy. Na kamiennych grodziach o długości około 100 metrów umieszczono 4 wieżyczki. Ich zadaniem było utrudnić dostęp nieprzyjacielowi do śluzy, dlatego zyskały nazwę „dziewice” (lub „panny”). Cała budowla hydrotechniczna ma już prawie 350 lat. Walory historyczne i widokowe opływu Motławy (szerokie panoramy) sprawiły, iż władze miasta urządziły tu ścieżki spacerowe, rowerowe, a w wielu miejscach znaleźć możemy ławki do odpoczynku. Zachęcające miejsce do spędzenie dnia na świeżym powietrzu.
Kolejny punkt to Westerplatte. Od wieków pełniło ono punkt obronny dla Gdańska. To tu kolejne armie budowały miejsca oporu przed najeźdźcą. Istniał tu także kurort. W 1919 r. większość terenów dawnego kurortu Westerplatte zakupił polski rząd, zlikwidował go i rozpoczął budowę eksterytorialnej Polskiej Wojskowej Składnicy Tranzytowej. Miała ona uniezależnić Polskę od utrudnionych operacji przeładunkowych w gdańskim porcie. Obecnie kojarzy się głównie dzięki bohaterskiej walce załogiWSTw pierwszych dniach września 1939 roku. Dziś na Westerplatte zwiedzać można dobrze zachowaną Wartownię nr 1, symboliczny cmentarzyk obrońców Westerplatte oraz budynek nowych koszar. Symbolem tego miejsca jest także 25 metrowy Pomnik Obrońców Wybrzeża, postawiony tu za czasów PRL. Wykonany według projektu A. Haupta, kształtem przypominający wbity w ziemię bagnet lub miecz. W 2003 r. rozporządzeniem Prezydenta RP Pole Bitwy na Westerplatte zostało uznane za Pomnik Historii.
Przed samym dojazdem do WST (na wysokości historycznej stacji kolejowej) polecamy zboczyć parę metrów i ten odcinek pokonać nowym nadmorskim bulwarem. Tu też czekają nas wspaniałe widoki, przy dobrej pogodzie pomachamy gdynianom lub rybakom na Helu. Dziś Westerplatte to nie tylko historia, to jednocześnie świetne miejsce na niedzielne spotkania z rodziną, na spacer z przyjaciółmi czy po prostu pomysł na pieszą lub rowerową wycieczkę.
13,6-17,0 km Westerplatte pomnik->Twierdza Wisłoujście
Po kawie i ciachu w lokalnym barze ruszamy w kierunku Nowego Portu odwiedzić instagramową latarnię na falochronie zachodnim. Zanim jednak tam dotrzemy, to po drodze wstąpimy do Twierdzy Wisłoujście. Może „wstąpimy”, to za dużo powiedziane, bo niestety obiekt jest zamknięty. Trwa tam remont i przebudowa, która według informacji na tablicy zakończy się w 2024 roku. Więc jeszcze troszkę poczekamy.
Budowla jest nietypową, bo morską (i jedyną zachowaną w Polsce) twierdzą, która przez wieki chroniła statki w drodze do portu gdańskiego i broniącą samego dostępu do portu. Nazwa Wisłoujście wywodzi się z czasów, gdy ujście Wisły znajdowało się bezpośrednio na północ od Twierdzy. Pełniła też rolę latarni morskiej, była miejscem cumowania polskiej floty oraz więzieniem, a obecnie jest jednym z kilku największych w województwie pomorskim zimowisk nietoperzy. Nam pozostało podziwiać ją tylko z zewnątrz.
17,0-24,5 kmTwierdza Wisłoujście->Ołowianka most
Jadąc z Westerplatte w kierunku nadmorskich dzielnic leżących po lewej stronie ujścia Motławy czy Martwej Wisły jesteśmy zmuszeni jechać przez tętniące życiem Śródmieście, bo pierwszy most dostępny dla rowerzystów to podnoszona kładka na Motławie. Niestety nikt nie pomyślał o drodze rowerowej projektując tunel pod Martwą Wisłą. Szkoda, ale nic się nie da zrobić, trzeba kręcić.
Kto bywał w gorące, długie weekendy w centrum Gdańska, to wie czym jest życie w mrowisku. Niekończący się potok spacerowiczów, rowerzystów, hulajnogistów (?) i wszechobecne knajpki, stragany, budki, punkty rozrywki są właśnie takim kopcem, istny misz-masz. Dla własnego bezpieczeństwa i postronnych osób zamieniamy nasze kręcenie na chodzenie. Poruszanie się nawet pieszo z rowerem u boku nie jest zbyt komfortowe, ale widoki nabrzeży, starych kamienic przeplecionych nowoczesnym budownictwem, życie wodniaków na Motławie rekompensuje nam tę małą niedogodność. Przy okazji właśnie podnoszona kładka wymusza na nas półgodzinną pauzę, więc jest czas na mały odpoczynek, obejście straganów i poobserwowanie troszeczkę z boku turystycznego życia centrum miasta.
24,5-35,0 kmOłowianka most->Nowy Port latarnia
Po przekroczeniu Motławy ruszamy uliczkami starszej części miasta w kierunku Brzeźna i Nowego Portu. Tam też nie unikniemy tłumów, ale na szczęście zdecydowana większość trasy, to będą DR odseparowane od ruchu pieszych.
Mijamy Błędnik, wiadukt na głównej arterii miasta wybudowany nad torami kolejowymi. Nazwa pochodzi od wielkiego, najstarszego w Gdańsku publicznego parku Irrgarten, założonego w tym miejscu w 1708 na miejscu dawnego wysypiska śmieci, gdzie dzięki labiryntowi ścieżek można było zabłądzić. Jest też odmienne zdanie na ten temat. Niektórzy twierdzą, że wbrew miejskiej legendzie, termin Błędnik wcale nie pochodzi od utworzonego z żywopłotów labiryntu, a swoją nazwę zawdzięczał szalonym (czyli błędnym) pacjentom pobliskiego lazaretu. Kto wie, może rzeczywiście tak było? Błędnik został założony pomiędzy fosą Starego Miasta i linią obwałowań łączących Górę Gradową z Szańcem Wapiennym nad Wisłą. Dziś na próżno szukać tu choćby namiastki parku, a z „historycznego śledztwa” przeprowadzonego przez Tomasza Larczyńskiego dowiemy się, że są jeszcze dwa stare klony, które były jego częścią.
Do zachodniego falochronu w Nowym Porcie docieramy nadmorskimi DR przez Park Brzeźnieński. Odbudowany w 2008 roku falochron i udostępniony mieszkańcom oraz turystom jest coraz większą atrakcją. To długa na 80 metrów promenada, na której końcu znajduje się instagramowa latarnia morska. Wzdłuż niego ustawiono ławki, tak by można przysiąść i delektować się widokami na Zatokę Gdańską, wejście do portu, rysujące się w oddali żurawie portowe i … Pomnik Obrońców Wybrzeża na Westerplatte od drugiej strony. Spędzamy tu kilka chwil łapiąc aparatami co ładniejsze widoki.
Dlaczego instagramowa latarnia? A sprawdźcie sami wyszukując lokalizację „Falochron Gdańsk Nowy Port” lub też pod hasztagami #zielonalatarnia i #falochronzachodni.
35,0-43,3 kmNowy Port latarnia->Sopot molo
Po miłym pobycie na falochronie z wolna kierujemy się na Gdynię. Przed nami jeszcze Sopot i oblegane jak Gdańsk sopockie molo. Ten odcinek prowadzi w całości drogą rowerowa położoną w linii nabrzeżnej Zatoki Gdańskiej. Jedzie się bardzo przyjemnie, bo droga jest na większości odcinków odseparowana od ruchu pieszego. Jedynym utrudnieniem jest niezliczona ilość przejść dla pieszych podążających z i na plażę. Ale my nie jesteśmy na wyścigach jak triatloniści, którzy dziś mieli swoje zawody w Brzeźnie więc na spokojnie kontynuujemy swoja trasę.
Sopockie molo to jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli miasta, a nawet Trójmiasta. Jego historia zaczyna się tak, jak historia pomysłu utworzenia kurortu w małej, rybackiej wsi nad Zatoką Gdańską. Zrodził się on w głowie francuskiego lekarza, który osiedlił się w Sopocie, Jerzego Haffnera. To właśnie on zainicjował w Sopocie stworzenie systemu kąpielowych i turystycznych atrakcji, do którego należał również pomost wychodzący w morze. Pierwsze haffnerowskie molo miało zaledwie 31,5 m długości i było demontowane na zimę w celu uchronienia konstrukcji przed corocznymi sztormami. W XIX w. wydłużono je do 150 m, a w 1910 r. osiągnęło już 315 m. Początkowo obiekt pełnił funkcję lokalnej przystani, a w miarę rozwoju uzdrowiska przekształcony został w obiekt rekreacyjny. Obecny kształt mola został nadany w 1928 r. po największej w historii pomostu przebudowie, a zainicjowanej rok wcześniej z okazji 25-lecia miasta i 100-lecia mola. W późniejszych latach również prowadzone były prace modernizacyjne polecające na budowie żelbetowej głowicy ochraniającej pomost główny przed kaprysami morza oraz dobudowaniu od strony południowej portu jachtowego.
Na czas letni miasto Sopot wprowadza zakaz poruszania się rowerami po jego terenie, a spowodowane jest to niezliczoną ilością odwiedzających nadmorski kurort. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że nawet przeprowadzenie roweru w tym miejscu jest nie lada wyczynem. Jednakże czym jest wizyta w Trójmieście bez zerknięcia na sopockie molo? Nie spędzamy tu zbyt dużo czasu i powoli kręcimy ostatni odcinek do i po Gdyni.
43,3-60,0 kmSopot molo->Gdynia Pustki Cisowskie
Z sopockiego mola nadmorską drogą rowerową jedziemy do Gdyni. Przy ujściu rzeki Sweliny do morza DR zamienia się w dość długie schody, którymi po bocznej kładce wpychamy nasze jednoślady do góry. Wbrew pozorom poszło gładko. U góry czeka nas rozwidlenie drogi rowerowej. W prawo można jechać przez park Kolibki do nadbrzeżnej części Orłowa i odwiedzić molo, domek Żeromskiego, przejść się promenadą Królowej Marysieńki, a także rzucić ostatnie spojrzenie na kultowy Maxim. My wybieramy lewy kierunek i po krótkim leśnym odcinku docieramy do głównej arterii miasta i wzdłuż niej kierujemy się przez Orłowo, Redłowo i kolejne dzielnice na koniec Gdyni, do celu naszej wycieczki czyli Pustek Cisowskich.
To był miły dzień. Pogoda dopisała, jednoślady spisały się bez zarzutu. Trasa bezpieczna, w większości przebiegała po DR, mało uczęszczanych uliczkach o różnej nawierzchni i kilku szutrowych odcinkach. Doskonała na rodzinne lub koleżeńskie spędzenie dnia bez pilota czy smartfona w dłoni.
Kilometraż trasy (dzień 1): Gdańsk Śródmieście SKM (0,0)-Pruszcz Gdański (10,0)-Cieplewo (14,5)-Różyny (18,5)-Suchy Dąb (27,0)-Krzywe Koło (29,5)-Steblewo (33,7)-Tczew (45,0)-Knybawa (49,0)-Gorodziej (53,5)-Rybaki (58,8)-Małe Walichnowy (66,0)-Wielkie Walichnowy (68,0)-Cieple (76,5)-Gniew Zamek (79,0)
Kilometraż trasy (dzień 2): Gniew Rynek (79,0)-Nicponia (80,5)-Tymawa(83,5)-Betlejem (85,0)-Jaźwiska (86,5)-Opalenie (90,0)-Widlice (92,5)-Kozielec (102,0)-Nowe Rynek (107,5)-Mątawy (116,8)-Wielkie Zajączkowo (120,5)-Dragacz (125,5)-Grudziądz Rynek (130)
Zaczęło się spontanicznie od sprawdzenia pogody na kolejne dni…. i w zasadzie bez namysłu podjęliśmy decyzję o dwudniowym wyjeździe na rowery. Plan jest taki, ruszamy z Pruszcza Gdańskiego do Gniewu, zwiedzamy miasto, nocleg, lecimy do Grudziądza, zwiedzamy miasto i wracamy pociągiem. Jest OK!
Oczywiście nie mogło wszystko pójść zgodnie z planem. Biletów na rowery brak, więc starym zwyczajem próbujemy się wbić na peronie do bany i zakupić bilety u kierownika. Tym razem nam nie poszło, bo pociąg nabity ludźmi po sufit, więc o wpakowaniu kółek nie było co marzyć. Odnieśliśmy wrażenie, że tylko koleje indyjskie są wstanie zapakować więcej ludzi do swoich składów. Zmiana decyzji w minutę i jedziemy SKM do Gdańska, wydłużamy trasę o 10 km i zaczynamy przygodę żuławsko-kujawską.
Pogoda jak na zamówienie. Komfortowe ciepło ok 15 st. C (o 8 rano), słońce za cienką warstwą chmur, wiatru na początku prawie wcale i choć później troszkę wzrósł nie był przeszkodą w jeździe. Niestety, to niby trochę skryte słońce pokazało swoją moc. Odkryte ręce i nogi przyjęły dość dużą dawkę promieni i pierwsza mocna opalenizna będzie dodatkową pamiątką z wycieczki.
Dzień pierwszy
0-14,5 kmGdańsk Śródmieście SKM->Cieplewo
Początkowy etap bardzo przyjemny. Większość tego odcinka jedziemy drogą rowerową wzdłuż Kanału Raduni, który na końcu Pruszcza pożegnaliśmy. I choć jedzie się wzdłuż głównej wylotówki z Gdańska, to naprawdę była to przyjemna jazda. W miejscu, w którym żegnaliśmy się z Kanałem można jechać dalej drogami rowerowym i wrócić do centrum Pruszcza. Ten płaściutki odcinek polecamy na rodzinną wycieczkę.
Po drodze zachęcamy do zwiedzenia Sanktuarium wybudowanego w XIV w. dla upamiętnienia pobytu św. Wojciecha w Gdańsku w 997 roku. Znajduje się na ono Wzgórzu Świętego Wojciecha (45 m n.p.m.), tuż przy dzisiejszej południowej granicy miasta. Sanktuarium obejmuje kościół parafialny, kaplicę na wzgórzu oraz Drogę Męki Pańskiej, która biegnie po stoku wzgórza wśród drzew.
14,5-33,7 kmCieplewo->Steblewo
W Cieplewie wjechaliśmy na znany już nam z wycieczki po tulipany odcinek szutrówki, który porzucamy na wysokości Łęgowa, bo lubimy odkrywać nieznane nam ścieżki. Tu zaczynają się piękne Żuławy. Nie ukrywamy, że nieustannie zachwycają nas żółte morza rzepaku, a jak przepięknie pachną! Ten zapach zamiennie z zapachem bzu będzie nam towarzyszył do końca wycieczki. Obowiązkowo musiała być też zrobiona sesja foto w rzepaku.
Do Steblewa docieramy zachwyceni urodą żuławskiej przyrody. Niezliczone rowy, cieki wodne, charakterystyczne wierzby, to coś czego w innym rejonie nie doświadczycie. Zawsze z chęcią wybieramy się w ten region. Kto jeszcze nie widział, to polecamy nadłożyć kilkaset metrów i zjechać do Suchego Dębu zobaczyć przepiękny XIV w. kościół, a w Krzywym Kole dom podcieniowy z XIX w. Te atrakcje odwiedziliśmy przy okazji wycieczki z Tczewa, dlatego przejechaliśmy te miejscowości bokiem, wzdłuż rzeki Motławy.
Za to nie odmówiliśmy sobie wjechania do wsi Steblewo i odwiedzenia ruin kościoła i domów podcieniowych nr 15 i 50. Po XIV w. kościele zachowały się tylko fragmenty wieży oraz część murów zewnętrznych. W pobliżu murów znajdują się pozostałości po cmentarzu ewangelickim: kilka nagrobków z ciekawymi zdobieniami oraz odremontowana kaplica rodziny Wessel, w której przez wybitą szybkę w drzwiach dojrzeliśmy zdjęcia, rodzinne pamiątki i doczesne szczątki Pana (a może Pani?) Wessel! Lapidarium przed kościołem tworzą między innymi bogate w detale stele oraz żeliwne, ale połamane krzyże. Na jednym z nich, należącym do Eduarda Wessela widnieje informacja, że był on ojcem 21 dzieci, a obok krzyża, przed jednym z grobów stoi tablica pamiątkowa jego żony, Aline Wessel z informacją, że była ona matką 21 dzieci. No, no, bogate drzewo genealogiczne stworzyli.
Tuż obok ruin kościoła stoją dwa domy podcieniowe. Niestety lata świetności mają już dawno za sobą. Ale co ciekawe, tu dalej jeszcze ktoś mieszka!
33,7-45 kmSteblewo->Tczew
Ta część drogi wiedzie wzdłuż wału rzeki Wisły. Trochę płyt, trochę szutrówki, a końcowy odcinek przed Tczewem nowym odcinkiem EV9 poprowadzonym już po samym wale. Szkoda, że całość tak nie jest zrobiona. W zasięgu wzroku mamy już drogowo-kolejowy most Tczewski, który chyba każdy zna choćby ze zdjęć czy filmów.
W Tczewie robimy krótką pauzę na lody, ciacho i kawę przy Bulwarze Nadwiślańskim, w końcu nie samym kręceniem człowiek żyje. Bulwary zostały pięknie zrewitalizowane, a my czujemy się prawie jak w Gdyni. Jest deptak, są ścieżki rowerowe, plac zabaw dla dzieci, punkty widokowe i przystań z restauracją. Czyli wszystko co potrzebne do odpoczynku.
45,0-79,0 kmTczew->Zamek Gniew
Po uzupełnieniu energii lecimy dalej, bo czas nieubłaganie leci, a niestety część naszej ekipy wraca wieczorem do Trójmiasta, więc wypada zdążyć na ostatni pociąg, który nie odjeżdża z Gniewu, a Morzeszczyn (co to za nazwa!?)
Wyjazd z Tczewa kontynuujemy w dalszym ciągu nowiutką EV, którą docieramy do kilometrowego mostu Knybawskiego. Zostawiamy EV, przebijamy się przez ruchliwą DK22 i uciekamy na podrzędne asfaltówki gdzie jest zdecydowanie spokojniej. Przejeżdżamy przez małe miejscowości, w których w każdej praktycznie jest coś do zobaczenia, jednak nie mamy tyle czasu, żeby wszystko dotknąć i połknąć wzrokiem. Trzeba będzie powtórzyć tę część na spokojnie i zamiarem zwiedzania poszczególnych atrakcji.
Mijamy Gorzędziej gdzie jest sanktuarium, cmentarz, zespół dworski. Ponadto we wsi znajduje się klasztor karmelitów bosych z XVIII-XIX w., zbudowany prawdopodobnie w miejscu dawnego grodu na wzniesieniu usytuowanym na krawędzi doliny Wisły. Według tradycji w 997 św. Wojciech, płynąc Wisłą do Prus, zatrzymał się w Gorzędzieju, aby odprawić nabożeństwo.
Rybaki z zespołem dworsko-parkowym z końca XIX w. Niegdyś była to spora eklektyczna budowla, jednak po renowacji przez prywatnego właściciela straciła oryginalny wygląd. I niestety pogonił nas stąd agresywny pies, a mogła by to być fajna atrakcja turystyczna. Szkoda. Kawałek dalej można zobaczyć Śluzę Międzyłęską (wałową), łącząca polderowy system odwadniająco-nawadniający Dolinę Walichnowską z wodami Wisły.
Dalej mamy Międzyłęż, Małe i Wielki Walichnowy, Polskie Gronowo. W każdej z tych miejscowości do zobaczenia jest cmentarz mennonicki czy zabytkowy kościół. Naprawdę jest co oglądać.
Gniew coraz bliżej. Jeszcze tylko odcinek specjalny – wspinaczka pod górę w Cieplewie. No, daje w kość ta górka, naprawdę.
Teraz już górki i cel pierwszego dnia osiągnięty. Przed nami majaczą wieże i mury Zamku Gniewskiego. Mijamy uliczkami stare zabudowania, budynek dowódcy, mury gotyckie i w końcu możemy rzucić zmęczone kości na wypielęgnowany trawnik zamkowy.
Zamek przepiękny, okolica i widoki jeszcze piękniejsze. Kto był to wie, a kto nie był, to naprawdę warto tu przyjechać choćby na dzień czy dwa i zwiedzić to urokliwe miasteczko.
Zaliczamy jeszcze sytą obiadokolację w lokalnej restauracji (o rany! co za wielkie porcje!), zwiedzamy Rynek oraz jego najbliższe okolice, tj. Muzeum Kapsla (darmowe i całodobowe!), przepiękny kościół św. Mikołaja, zespół spichlerzy gotyckich, poznajemy historię misia Maciusia i wiewiórki Walentynki. Takim miłym akcentem kończymy tę część wycieczki. Jedni dokręcają kilometry na pociąg, reszta jedzie do hotelu ogarnąć się do jutrzejszej trasy. To był ciekawy, miły dzień i pomimo zmęczenia jesteśmy bardzo zadowoleni.
CDN…
Dzień drugi
79-93 kmRynek w Gniewie->Widlice
Poranek przywitał nas piękna pogodą i na szczęście nie tak ostrym słońcem jak wczoraj. Nasze kończyny będą uratowane. Spokojnie spakowaliśmy nasz majdan, zjedliśmy hotelowe śniadanie z obowiązkową małą, parzoną czarną i ruszamy. Na wstępie raz jeszcze zaglądnęliśmy na gniewski Rynek, zaopatrzyliśmy się w miejscowym spożywczaku w dodatkową energię i nawodnienie. Chwilę pogawędziliśmy z miejscowym Panem Mietkiem i Panią Basią, którzy z zaciekawieniem wypytywali nas skąd i dokąd zmierzamy. Z Rynku zjeżdżamy na gruntówkę prowadzącą do wsi Tymawa. Tam kilka ujęć na panoramę Gniewu i rzucamy się w wir kręcenia.
Dziś odbiegając od naszych standardów planujemy zaliczyć w miarę możliwości jak największą ilość asfaltowych kilometrów po lokalsach. Mamy tylko jeden odcinek typowo leśny. Wszystko przez to, że Pan Kierownik (ja) zapomniał wgrać ślad drugiej części trasy do swojego Garniaka i jedziemy na czeskich en.mapy.cz Kto nie ma typowej navi turystycznej, to polecamy tę stronę lub apkę zarówno do planowania jak i nawigacji, bo doskonale się sprawdza.
Z Tymawy kierujemy się na Jaźwiska cały czas trzymając królową rzek po naszej lewej stronie. Jak zwykle nie zawodzą nas wspaniałe widoki, a że mamy wspaniałą wiosnę, to praktycznie każde miejsce wita nas budzącą się do życia przyrodą. Z ciekawością ją podziwiamy, a nam przyglądają się zarówno zwierzaki dzikie, domowe jak i autochtoni. Przed Widlicami przejeżdżamy przez Opalenie i polskie Betlejem. Oczywiście obowiązkowe foto się należy.
Polskie Betlejem
79- 107,5 kmWidlice->Rynek w Nowem
Za Widlicami powoli żegnamy się z asfaltem i wpadamy do lasu. Na pobliskim parkingu lub chwilę wcześniej na pobliskim przystanku polecamy chwilę odsapnąć, bo ten odcinek jest dość uciążliwy dla amatorów takich jak my. Do pokonania jest kilka krótszych i dłuższych wzniesień o różnym % nachylenia.
Lokalne centrum regeneracji i odpoczynku
W bliższym Widlic rezerwacie o nazwie „Wiosło Małe” warto wspiąć się na skarpę i odnaleźć osobliwy pomnik. To licowana kamieniem czworościenna budowla, wysoka na ok. 3 m. Przypomina antyczną budowlę. Na każdej ze ścian znajdują się tablice z zachowanymi niemieckimi napisami. Z ich treści wynika, że pomnik postawiono dla uczczenia Gottlieba Schmida (1800-1881), projektanta prac regulacyjnych w Dolinie Dolnej Wisły. To dosłownie kilkadziesiąt metrów z leśnego parkingu, który jest 300 metrów od lokalnego przystanku.
Kontynuujemy drogę Wiślaną Trasą Rowerową i zmierzamy do miejscowości Nowe. Po wjeździe do niej uciekamy szybko z ruchliwej głównej ulicy i kierujemy się do centrum bocznymi uliczkami. Na jednej z nich, vis-à-vis kościoła i kaplicy św. Jerzego (z ciekawą historią) napotykamy niecodzienną, naścienną kapliczkę. Przypadkowa Pani, która zagadnęła do nas przekazała nam, że jest to „czwarta kapliczka w Europie” i mamy sobie odnaleźć info o niej na FB. Po czym poszła dalej. Hmm, szukaliśmy, żeby dowiedzieć się co miała na myśli, ale na razie bez efektów. Może kiedyś coś o niej znajdziemy.
Robimy nieplanowaną pauzę na Rynku w Nowem. Kupujemy na ochłodę rzemieślnicze lody (znowu ogromne porcje!) z lokalnej piekarnio-cukierni i nieukrywaną radością odpoczywamy w słońcu przy rynkowej fontannie. Urokliwe miasteczko, chciałoby się dziś zostać na dłużej. Zobaczyć pobliskie kamieniczki, zwiedzić zamek i zjeść dobry obiad, ale komu w drogę, temu wrotki… YHM, rower oczywiście. Lecimy dalej!
Kapliczka naściennaZamek w NowemLooody!
107,5-130 kmNowe->Grudziądz
Do samego Grudziądza jedziemy WTR. Mijamy Tryl, dwa Zajączkowa, Mątawy, a zaraz za Dragaczem przekraczamy Wisłę mostem im. Bronisława Malinowskiego, polskiego olimpijczyka, który zginął w wypadku samochodowym właśnie w tym miejscu. Za mostem skręcamy w stronę mariny i Starego Miasta.
Osobiście jestem pod dużym wrażeniem jak zmienił się Grudziądz. Mój ostatni pobyt był tu w latach 90tych, zaraz po transformacji ustrojowej i jak wszędzie panował tu nieład, bylejakość, szarość i marazm. Dziś to zupełnie inne miasto. Odnowiona marina, bulwary nadwiślańskie, ścieżki rowerowe i spacerowe, odnowiony rynek. No pięknie! Kiedyś tu wpadniemy na pieszy przegląd miasta. Robimy odpoczynek na rynku, kończymy zapasy spożywcze, nogi pozbawione butów i korby odpoczywają razem z nami. Czekamy na pociąg powrotny do Trójmiasta, a w głowie kolejne pomysły na następne trasy.
To był nasza pierwsza rowerowa wielodniówka. Wnioski jakie wyciągnęliśmy to na pewno:
nie robimy więcej jak 50 km dziennie, bo chcemy łapać widoki, zwiedzać, dotykać, chłonąć ciekawe miejsca, a nie tylko kręcić;
dokładniej dobieramy ubiór i szybciej reagujemy na jego zmianę, bo może poparzeń nie mieliśmy, ale ramiona jednak swoje dostały od słońca;
noclegów nie zostawiamy na spontana, szczególnie w małych miejscowościach, bo można się zdziwić, no chyba, że nie liczymy się z kosztami;
resztę zostawiamy bez zmian, bo chcemy się dobrze bawić, a nie realizować sztywny harmonogram wycieczki szkolnej.
Reda (0,0)-Połchowo (8,0)-Sławutówko (10,2)-Sławutowo Średniowieczna Osada (13,0)-Leśniczówka Kąpino (23,8)-Wejherowo Rynek (29,2)
Tym razem, to młodzież była inspiratorem trasy. Miało nie być za długo, miało nie być za ciężko, miało być fajnie. Nam dwa razy nie trzeba było mówić, bo w dzisiejszych czasach ciężko wyrwać dzieciaki z przed ekranów wszelkich rozmiarów, a co dopiero jak mają w opcji zmęczenie się.
Więc do dzieła. Zrobiliśmy kilka wariantów w okolicach Trójmiasta z łatwą możliwością dojazdu na start i powrót. Wybraliśmy naszym zdaniem optymalny biorąc nawet pod uwagę kierunek i siłę wiatru, co by naszych debiutantów nie zrazić. Oczywiście to żart, bo mają już kilka wyjazdów za sobą. Wstępnie trasa miała 24 km, ale zawsze człowiek gdzieś skręci, coś wymyśli po drodze, napotka jakąś nieplanowaną atrakcję i kilometry się dodają.
Trasa przebiega każdym rodzajem nawierzchni. Zagłębimy się zarówno w centrum Puszczy Darżlubskiej, jak i pokonamy kilkaset metrów mocno uczęszczaną drogą łączącą Trójmiasto z Helem. Na szczęście bezpiecznie jadąc szerokim poboczem.
0-8,0 km Reda PKP-Połchowo
Zaczynamy wycieczkę przy stacji PKP Reda. Bezproblemowy dojazd do niej zapewniła nam jak zawsze niezastąpiona na naszych wycieczkach SKM Trójmiasto. Pogoda przyjemna, słonecznie, ale niestety wiatru nie uniknęliśmy. Na szczęście duża część przebiegać będzie w lasach okalających Małe Trójmiasto.
Na rogatki Redy docieramy drogami rowerowymi biegnącymi wzdłuż ulic. Niestety zdarzają się jeszcze białe plamy w sieci DR, ale jest ich co raz mniej, co nas bardzo cieszy. Założenia były takie, żeby dotrzeć do Alei Lipowej na północy miasta i tędy opuścić Redę. Jednak zdecydowaliśmy się zjechać wcześniej z ulicy Obwodowej i pokonać ten odcinek bezdrożami oraz płytami wzdłuż prawej strony rzeki Redy. Tu czekały na nas malownicze pola kwitnącego rzepaku (rozpoczęcie sezonu fotograficznego Rzepiar), piękny widok na wysoczyznę Pucką i sielski spokój od miejskiego zgiełku. Na wysokości Redy-Rekowo przekraczamy rzekę mostkiem i docieramy na rogatki miasta. I tu mała niespodzianka dla naszej młodzieży (my wiedzieliśmy co nas czeka), dość spory podjazd do wsi Połchowo, bo przecież jakoś trzeba na tę wysoczyznę wjechać. Po zapewnieniach, że to jedyne takie przewyższenie docieramy na szczyt. Miny na razie trochę przygaszone, jednak ratuje nas miejscowy sklep z lodami i wspaniałe miejsce wypoczynku nad stawem w centrum wsi, więc humory wracają.
Pierwsze wzmianki o Połchowie pochodzą z 1303 roku i była to wtedy osada książęca. Dziś jest to niewielka wieś leżąca niedaleko trasy Reda-Władysławowo. Centrum wita nas dużym, wyróżniającym się napisem POŁCHOWO, a przy nim staw z fontanną, plac zabaw dla najmłodszych, ławeczki dla zmęczonych, miejsce dla wędkarzy, wiata z miejscem na grilla i ognisko, siłownia pod chmurką, oświetlone ciągi piesze i parking. Takie atrakcje zapewnia mieszkańcom Gmina, jednocześnie podnosząc walor turystyczny miejscowości. Pięknie zrewitalizowane i zadbane miejsce służy mieszkańcom i jak się namacalnie okazuje turystom też. Pogoda nam sprzyja, więc z lodami w ręku spędzamy sporą chwilę, a pobyt umila nam klekotanie zakochanej pary bocianów w gnieździe. Tego nie mamy w Gdyni.
8,0-13,0 km Połchowo-Sławutowo Osada Średniowieczna
Po złapaniu oddechu ruszamy dalej. Musimy wyjechać ze wsi i dotrzeć do ruchliwego odcinka trasy na Hel, który pokonamy bezpiecznie (szerokie pobocze) i w miarę szybko (bo z górki). Niespełna kilometr mija nam w oka mgnieniu i we wsi Sławutówko skręcamy w lewo na podrzędną drogę. Tu rzucamy ostatnie spojrzenia na żółte pola, bo już od teraz w zasadzie zanurzamy się w Puszczy.
Zanim dotrzemy do Sławutowa, to zaraz po zjeździe z głównej drogi mijamy Park Ewolucji w Sławutówku. Przesłaniem tematycznym parku jest szeroka edukacja przybliżająca najstarsze dzieje świata. Atrakcje nawiązują do życia, jakie istniało miliony lat temu na Ziemi. Przedstawiono tu w niezwykle ciekawy sposób historię naszego globu, od Wielkiego Wybuchu do świata starożytnego. Fajne miejsce na spędzenie ciepłego dnia z dzieciakami. Tu czeka na nich kino, batyskaf, rollercoaster, piramida, Sfinks, Stonehenge, pojazdy Flinstonów czy ścieżka dinozaurów. Zmęczeni zjecie na miejscu pizzę, gofry czy lody w lokalnym Snack Barze. Tu trzeba spędzić cały dzień, a nie godzinę, więc trochę z marsową miną jedziemy dalej. Z uwagi na bliskość zawsze możemy tu wrócić, więc nic straconego.
Za chwilę Średniowieczna Osada w Sławutowie, ale po drodze zatrzymują nas jakieś barany. Tak, barany… no może jeden baran i stado owiec pasące się na prywatnej parceli zagłębionej w lesie. Donośne beczenie i domaganie się garści świeżej trawy stało się aktualnym hitem, więc po Parku Ewolucji nie zostało wspomnień. Spędzamy tu z wielkimi uśmiechami na twarzy dobry kwadrans, Jedni są kosiarzami i zbierają trawę z okolicy, inni są karmiącymi wełnianą grupę. Z żalem opuszczamy te prześmieszne stado.
Docieramy do Średniowiecznej Osady w Sławutowie. Samą wieś omijamy bokiem i „skrótem” przez las wjeżdżamy w bramy grodziska. Teraz młodzież nie wykazuje animuszu na zwiedzanie. Podobno już tu byli, a może w jakimś podobnym, a to takie same jest…, w każdym razie grzecznie dziękują za zwiedzanie. Więc zapada decyzja o dłuższej przewie na pobliskim leśnym parkingu.
Po regeneracji sił wskakujemy na nasze rumaki i od teraz do samego wjazdu do Wejherowa oddychamy powietrzem Puszczy Darżlubskiej.
Darżlëbsczé Lasë, to zwarty kompleks leśny o powierzchni ponad 15 000 ha, w którym wyodrębniono dwa rezerwaty przyrody „Darżlubskie Buki” i „Źródliska Czarnej Wody”. Jest tutaj wiele ciekawych miejsc, choćby: tajemnicze głazy narzutowe, z którymi wiążą się różne legendy np. Diabelski Kamień, Boża Stopka, Parkun i wiele innych Jest kapliczka z butelek, cmentarzysko kurhanowe, czy krzyż upamiętniający leśniczego Ferdynanda Baufsa postawiony między dwoma lipami. W puszczy znajduje się także miejsce męczeństwa mieszkańców Pomorza – Wielka Piaśnica zwana Małym Katyniem lub Kaszubską Golgotą.
Nie jest się w stanie zobaczyć wszystkiego na raz, bo dnia i zapewne sił by nie starczyło. Trzeba planować przejazd konkretnie pod obiekty, które chce się zobaczyć. Tym razem odwiedziliśmy miejsce upamiętniające leśniczego. Krótką historię tej rodziny możemy przeczytać na tabliczce informacyjnej w pobliżu krzyża.
Po lekcji lokalnej historii zmierzamy ku końcowi tej przemiłej wyprawy. Droga wiedzie szerokimi duktami leśnymi, które zmienią się w asfaltową drogę będącą miejscem aktywnego wypoczynku mieszkańców Wejherowa i okolic. Począwszy od leśniczówki Kąpino (patrząc od strony Wejherowa) przez kilka kilometrów mamy fajną z ograniczonym ruchem samochodowym, wyasfaltowaną drogę. Miejsce idealne dla spacerowiczów, biegaczy, rowerzystów, rolkarzy czy deskarzy. Na całej długości tej drogi od czasu do czasu napotkamy na drewniane rzeźby artystów. Przy samej leśniczówce odpoczniemy na przygotowanym przez Lasy Państwowe miejscu piknikowym. Wiaty, ławeczki ze stołami, miejsca na ognisko i duży parking są w sezonie grillowym dość mocno oblegane. Nie ma jednak problemu z rozłożeniem koców na samej trawie i zrelaksowaniu się od trudów codzienności. My spędzamy tu chwilę i ruszamy na finiszowe lody na Rynku w Wejherowie.
Na rynek docieramy dość szybko nowymi drogami rowerowymi. Wpadamy do lokalnej knajpki na późny obiad i na szczęście z uśmiechami wspominamy dzisiejsze kręcenie. O dziwo padają pytania o następny wyjazd! Czemu nie, my (dorośli) jesteśmy jak najbardziej ZA! Kończymy na dziś i wracamy naszą ulubioną SKM-ką do Gdyni. To był fajny dzień.
Od tygodni prawie codziennie słyszę „jeszcze nieczynne”, „jeszcze nie mają”, „może w majówkę?”, „niestety po majówce”, „a jednak otworzą w majówkę!”, więc nie było innej możliwości jak zacząć majowy weekend odwiedzając O rany, Tulipany w Cedrach Wielkich, ale szczegóły za chwilę.
Krótko o trasie. Na start wybraliśmy dworzec PKP w Pruszczu Gdańskim, bo łatwo nam tutaj dojechać z Gdyni i kilometraż nie robi się jakiś kosmiczny. Długość ~47 km. W zasadzie 90% drogi pokonujemy drogami rowerowymi/pieszo-rowerowymi, żuławskimi płytami JUMBO, gruntowymi. Niewielka część wiedzie lokalnymi drogami asfaltowymi, ale z niewielkim natężeniem ruchu, a dużym plusem (oprócz oczywiście tulipanów, które można samodzielnie wybrać i zerwać), to trasa praktycznie bez podjazdów, prawie płaska jak stół lub jak przysłowiowa Tereska 😉 Ślad GPS możecie pobrać z mapy.
0-3 km Pruszcz Gdański (PKP)->Cieplewo
Po wyjściu z tunelu dworca od razu znajdujemy się na mini deptaku/ryneczku, więc to dobra chwila dla zapominalskich na zaopatrzenie się w picie czy batona, a my ruszamy od razu, bo u nas zapominalskich nie było. Zaczynamy szeroką, asfaltową drogą pieszo-rowerową. Pogoda nam dzisiaj dopisuje, bo już długo nie mieliśmy okazji jechać w bezchmurny i bezwietrzny dzień. Po ok. 1,5 km skręcamy w kierunku torów kolejowych i trzymając się ich mieszanymi drogami docieramy do pierwszej miejscowości Cieplewo.
3-12 km Cieplewo->Grabiny-Zameczek
Bez zbędnego postoju w Cieplewie jedziemy dalej. Od tego miejsca zaczynamy podziwiać prawdziwie żuławskie krajobrazy. Zaskakuje nas z każdym kilometrem niezliczona ilość kanałów, rowów i oczywiście charakterystyczne dla tego terenu wierzby. Zaraz za Cieplewem żegnamy linię kolejową, a od tej chwili, przez ponad 6 km, aż do ujścia do Motławy będzie nam towarzyszyć rzeka Kłodawa. Na tym (dolnym) odcinku rzeka zdecydowanie spowalnia i płynie bardziej liniowo, kanałem nizinnym aż do miejscowości Grabiny-Zameczek. Ten odcinek w zasadzie dominują płyty typu JUMBO, ale nie było tragedii. Są dość dobrze spasowane, bez większych ubytków i dobrze wypełnione otwory w płytach dają w miarę komfortową jazdę, a czas szybko mija na plotkach i podziwianiu pięknych okoliczności przyrody. Docieramy do ujścia Kłodawy do Motławy.
Niegdyś zanim Kłodawa uchodziła do Motławy zasilała jeszcze młyn oraz fosę lokalnego zameczku rycerskiego wybudowanego w 1406 r. Jej wody przeprowadzono wówczas akweduktem ponad rzeką zbiorczą i dopiero za młynem wpadały do Motławy. Jeżeli młyn nie pracował, obsługa mogła za pomocą zastawek zamknąć akwedukt i skierować wody Kłodawy od razu do Motławy (tak jak obecnie). Akwedukt funkcjonował do początku XX wieku. Do roku 2002 wody Kłodawy były przeprowadzone pod dnem Motławy syfonem na drugą stronę i odkrytym kanałem tzw. foluszem w rejon zamku i młyna. Młyn pracuje do dzisiaj, ale nie jest już napędzany turbiną wodną.
Korzystając z okazji kolejny raz odwiedziliśmy ruiny zamku krzyżackiego i celem poratowania zdrowia pojechaliśmy do miejscowego sklepu na lody.
Rzeka KłodawaŻuławskie pejzaże
12-25 km Grabiny-Zameczek->Cedry Wielkie
Ten odcinek pokonujemy brukową drogą rowerową, płytami i szosą asfaltową. Mijamy Wróblewo z nową przystanią kajakową i przepięknym XVI-to wiecznym kościołem szachulcowym. Podziwialiśmy go już przy okazji wycieczki z Tczewa do Gdańska. Zaraz za Wróblewem żegnamy Motławę i wałem, po płytach pośród otaczających nas niezliczonych kanałów i rowów docieramy do Miłocina. Spędzamy tu niewielką chwilę, bo trafiliśmy na nieplanowany punkt wycieczki – ruiny, a w zasadzie miejsce po kościele i cmentarzu przykościelnym, w pobliżu których stoi też odnowiony dom podcieniowy z 1730 roku. Kontynuujemy trasę lokalną asfaltową drogą, na szczęcie krótką i niezbyt ruchliwą.
25 km Cedry Wielkie(O rany, Tulipany)
Osiągnęliśmy cel dzisiejszej wyprawy. Prywatny kwiatowy ogród, w którym możesz podziwiać, zbierać i kupować przepiękne tulipany. Choć holenderskie niekończące się pola robią dużo większe wrażenie, to nie ukrywając pierwszy raz widzieliśmy tyle kwiatów w jednym miejscu. Ten piękny ogród możecie odwiedzać w czasie sezonu kwitnienia tych przepięknych kwiatów. Znajduje się za budynkiem miejscowego Żuławskiego Ośrodka Kultury i Sportu w Cedrach Wielkich. Szczegóły otwarcia, dostępności kwiatów i przepiękne sesje foto na bieżąco przekazywane są na ich profilu Facebook. Spektakularne dywany kwiatowe, to wspólne dzieło Państwa Marioli i Tomasza Luzarów i pani Anny van der Burg-Czekała. Cieszymy się, że w pobliżu mamy taką atrakcję.
Wejściówka na pole kosztuje obecnie jedynie dyszkę polskich złotych, a mamy już w niej zawarty voucher na 5 szt. tulipanów. Każdy kolejny kwiatek, to jedynie złotóweczka od sztuki! Brać, kupować, nie żałować! Za sesję foto przemiła obsługa nie kasuje nic, w końcu reklama jest dźwignią handlu. My trafiliśmy na jeden z pierwszych, jak nie pierwszy dzień otwarcia, więc na szczęście nie było ogromnego tłoku, ale i tak bezustannie trwała wymiana kupujących na polu. A co się dzieje w pełni sezonu, to możecie zobaczyć na filmach umieszczonych na ich profilu – istne mrowisko odwiedzających.
Obsługa na dzień dobry wręczy wam koszyk lub wiaderko i poinstruuje jak zrywać kwiatowe wybrańce. Z moich obserwacji nikt nie wyszedł bez dużego bukietu, co oczywiście zupełnie mnie nie dziwi. My tu spędziliśmy ponad godzinę oglądając, fotografując i oczywiście zbierając co piękniejsze okazy. Więc jak wszyscy wyszliśmy z dużymi naręczami tulipanów, które przed sobą mają 20 km jazdy w sakwie rowerowej. Dla nie zawsze zainteresowanych kwiatami dzieciaków na miejscu jest plac zabaw i siłownia na wolnym powietrzu. Można też odpocząć na ławeczkach przy placu, to naprawdę przemiłe i urocze miejsce.
Ruszamy w drogę powrotną!
25-46,7 km Cedry Wielkie->Gdańsk Śródmieście (SKM)
Cofamy się troszeczkę (do wjazdu do Cedr) i skręcamy w drogę wyłożoną płytami. Kierunek na S7 wzdłuż której dojedziemy w okolice Gdańska. Powoli, racząc się żuławską przyrodą kręcimy kolejne kilometry pośród kanałów i niekończących się pól. Kilometry szybko uciekają, bo na szczęście wiatru jak na lekarstwo, temperatura optymalna i droga płaska. Docieramy do ekspresówki i raz jej prawą, raz lewą stroną zbliżamy się byłymi jezdniami lub drogami technicznymi do Gdańska. W Przejazdowie wskakujemy już na typowe drogi dla rowerów i wzdłuż głównej arterii docieramy do pierwszego przystanku Szybkiej Kolei Miejskiej. I tu kończymy dzisiejszy rowerowy wypad.
Wyprawa w 100% udana, pogoda na medal, trasa jak najbardziej przyjazna i bezpieczna. Uczestnicy wycieczki dali radę bez problemu, a nie wszyscy wśród z nas są obyci na co dzień z rowerem. Kwiaty zaś odżyły, przepięknie prezentują się w wazonach i przypominają o pięknym rozpoczęciu majówki.