Wejherowo-Gniewowo-Zbychowo-Reszki-Bieszkowice-Nowy Dwór Wejherowski-Nowiny-Wejherowo
2021.04.24 – Wycieczka rowerowa Tczew-Gdańsk
Pierwsza w tym roku wspólna wycieczka zaczęła się od nieplanowanych komplikacji. Brak dostępnych biletów na pociąg do Tczewa. Z potrzebnych pięciu dostępny był jeden. Więc szybka decyzja – robimy spontan. Spotykamy się planowo w Gdyni Głównej, ładujemy się do Regio, dziewczyny urabiają kierownika składu i załatwiają bilety. A jak nie, to lecimy SKMką do Wejherowa i robimy ciut krótszą trasę po TPK.
Plan wypalił, bilety zdobyte bez problemu i nawet nie trzeba było wysyłać po nie piękniejszej części grupy.
Stacja docelowa Tczew z malutkim poślizgiem osiągnięta. Pierwszy cel – Galeria Kociewska. No tak, kobiety + galeria handlowa = … nie, nie, nie zakupy. Tylko odwiedziny ustronnego miejsca, żeby lżej się jechało.
W końcu start, szybka fota pod starą lokomotywą parową, która w kolorach REPUBLIKI (gimbaza nie zna kultowego zespołu) wita przyjezdnych na dworcu PKP-PKS i zaczynamy nierówną walkę z trasą. I nie problemem będzie dziś kilometraż, który jest optymalny dla uczestników, nie trasa, która jest płaska jak przysłowiowa Tereska, tylko wiatr. W porywach do 50 km/h i niestety 100% trasy wiejący w twarz.
Nasza mini 7 osobowa grupa szybko wbiła się na wał przy Wiśle, z którego podziwialiśmy stary most lisewski w Tczewie (bud. 1851-1857). Super fajną drogą rowerową (EuroVelo 9) biegnącą po wale obraliśmy kierunek na Czerwony Pieszy Szlak Motławski, bo zasadniczo, to on był naszym dzisiejszym śladem wycieczki.
Po zjechaniu z EV9 i krótkim przejazdem asfaltową drogą publiczną wpadliśmy (jeszcze z uśmiechami na twarzy) na pierwsze szutry i grunty. I tu mamy pierwszą regionalną ciekawostkę. XVIII-wieczny spichrz – obora o konstrukcji szkieletowej z regularnym, szachulcowym układem belek i ceglanym otynkowanym wypełnieniem. Obiekt jest w dalszym ciągu użytkowany, ale położony jest na terenie prywatnego gospodarstwa, więc oczy nacieszyliśmy zza płotu. No, poza Anią, która nie pozwoliła sobie nie nasycić się jego widokiem z bliska i uzyskania kilku informacji od właściciela terenu. I bardzo dobrze, przynajmniej wiemy coś więcej i mamy fajne fotki.
Kolejny zabytek w Koźlinach, to murowano-szachulcowy kościół filialny pw. MB Różańcowej. Został zbudowany około połowy XIV wieku w stylu gotyckim. Na przełomie XV i XVI wieku został przebudowany. Wieża w konstrukcji szachulcowej została wzniesiona w latach 1684-1686. Tu możemy też podziwiać przykościelny cmentarzyk. Znajdują się uporządkowane, starsze nagrobki, w tym żeliwny krzyż i XVII-wieczny fragment płyty nagrobnej.
Lecimy dalej, uśmiechy gasną, szczególnie u najmłodszych uczestniczek, a przed nami jeszcze równa 30-ka kręcenia. Wiatr nie odpuszcza, ale my też. Chwila kręcenia i jesteśmy we wsi o zabawnej nazwie Krzywe Koło, gdzie znajduje się jeden z najmłodszych domów podcieniowych. Wybudowany został na początku XIX wieku, przeszedł gruntowny remont w latach 1978-79. Budynek jest murowany, otynkowany, z ryglowym podcieniem, który jest wsparty na czterech słupach. Piętro domu jest konstrukcji szkieletowej.
Zanim dojedziemy do Suchego Dębu kilka ogólnych słów dlaczego w ogóle warto wybrać się Czerwonym Pieszym Szlakiem Motławskim. Po pierwsze przyroda. Przemierzając rowerem szlak, na niemalże całej ich długości mamy do czynienia z głównym nurtem rzeki Motławy. Poznajemy także jej kanały i dopływy: Kłodawę, Czarną Łachę i Radunię. Wisienką na torcie będzie także królowa polskich rzek – Wisła. Pomiędzy kanałami i rzekami rozciągają się malownicze pola i łąki oraz wszechobecne charakterystyczne wierzby, cudne o każdej porze roku! Po drugie przyroda. To niemiłosierna gratka dla ludzi czerpiących energię z obcowania z naturą. Tym szlakiem praktycznie do niezbędnego minimum odrzucamy cywilizacyjny pęd nowoczesności. Możemy delektować się wszechobecną ciszą, naturalizmem i być za pan brat z Matką Ziemią i jej darami. Ale jeszcze jednym powodem, dla którego warto udać się na wycieczkę Szlakiem Motławskim, to ciekawe zabytki, przede wszystkim sakralne. Mijamy wiele wsi bogatych w ceglane kościółki gotyckie, wywodzące się z krzyżackich czasów. Często przy obiektach tych podziwiać można maleńkie cmentarze, z pomnikami mennonickimi, zwanymi stelami. Po drodze zobaczymy też wiele pięknie odrestaurowanych drewnianych domów, w tym także tych podcieniowych. Uff, wracamy na trasę.
Kręcimy cały czas lewą stroną Motławy, która dzięki swoim dopływom staje się z każdym kilometrem szersza i żwawsza. Przed nami Grabiny-Zameczek, gdzie wśród bujnych drzew zobaczymy ruiny krzyżackiego zamku. Z samego zamku w zasadzie już niewiele zostało. Liczne przebudowy spowodowały niemal całkowitą utratę pierwotnej formy architektonicznej. Czytelny pozostał zarys czworobocznego założenia z wewnętrznym dziedzińcem. Zachowały się pozostałości zachodniego skrzydła dworu obronnego, z kamiennym herbem Gdańska na ceglanej bramie wjazdowej, średniowieczne piwnice, natomiast wewnątrz budynku gospodarczego jest kaplica filialna pw. Świętej Trójcy i budynek mieszkalny.
Wiatr dalej nas wkurza. Zaczynają się odzywać nogi. Dziewczyny już mają małego focha, ale obietnica odwiedzin lokalnego sklepiku i dłuższa pauza we Wróblewie dodaje im sił, więc możemy lecieć. A więc kierunek Wróblewo.
Jakoś dziwnie jest poprowadzony ten Czerwony Szlak. Zaraz za Grabinami skręca w lewo i prowadzi nas starą kładką nad Motławą przez czyjeś PODWÓRKO! Tam swojego terenu zaczął bronić przed najazdem miastowych wybudzony pies gospodarzy (no piesek, może nawet pieseczek), który jednak zwątpił po wyliczeniu atakujących w stosunku do ilości broniących własności. Poszczekał, zrobił dwie rundy wokół nas i chyba zadowolony z naszego, dosłownie kilkunastosekundowego przejazdu przez podwórko, udał się skąd wybiegł. Szybkie zakupy w miejscowym Lewiatanie i dzida na obiecaną pauzę.
No i jesteśmy. Super miejsce dla wędrowców i podróżnych każdej maści i rodzaju. Przystań kajakowa. Od tego miejsca we Wróblewie można też rozpocząć kajakowy szlak Motławą do centrum Gdańska. Znajduje się tu pomost pływający, przyczółek wraz z trapem, plac do rozładunku kajaków z dojazdem do niego i miejscami parkingowymi. Obszerne zadaszenie daje schronienie przed słońcem, wiatrem, opadami. Spora ilość ławeczek i stołów zabezpieczy każdą wycieczkę. Tuż obok w otoczeniu starych drzew stoi kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, który początkowo był kaplicą prywatną rodu Schewecke, zbudowaną w 2 połowie XVI wieku. Budynek o konstrukcji szkieletowej został zbudowany na planie prostokąta i nakryto go dwuspadowym dachem, a od strony rzeki Motławy, wzniesiono kwadratową wieżę, zwieńczoną blaszanym hełmem z kulą i chorągiewką z datą „1932”. Od strony południowej dobudowano niewielką kruchtę. Ależ szybko minęło te pół godziny. Niestety kilometry same się nie wykręcą.
Przed nami jeszcze jedna z atrakcji. Wiatrak w Mokrym Dworze. Niestety w chwili obecnej niedostępny do zwiedzania, ale miło nacieszyć oczy i poczuć odrobinę Holandii w głowie. Wiatrak typu paltrak pochodzi z 1903 r. Został sprowadzony z Mazowsza przez sołtysa Mokrego Dworu. Demontaż i ponowny montaż oraz jego rekonstrukcja trwała 2 lata i była niezwykle drobiazgowa.
Jeszcze dyszka. Więc kierunek Krępiec. Zostawiamy Motławę, a przed nami kanał Czarna Łacha, który jest dopływem Motławy. Zresztą za chwilę znów się zobaczymy z nią. Przepiękne widoki, miejsce idealne na odpoczynek, co też na prośbę najmłodszych uczestniczek na chwilkę uczyniliśmy.
Wyjeżdżając z Krępca pożegnaliśmy się z przydrożną kapliczką na drzewie, śmignęliśmy pod nowym mostem będącego częścią drogi S7 (ależ tu przeciąg) i już wita nas Gdańsk. Ostatnie set metrów płyt jumbo i w końcu asfalt. Powoli pojawiają się uśmiechy u dziewczyn. Szybki przejazd przez bastiony Wyskok i Wilk nad Opływem Motławy. Rzut oka na Kamienne Dziewice przy Kamiennej Śluzie i dołem wzięliśmy Bastion Maidloch (Żubr), na który nikt już nie miał siły, a szkoda. Mijamy od tylca XVII-wieczną Bramę Nizinną i w końcu upragniony Urząd Marszałkowski, gdzie po 40 km z wiatrem wiejącym w twarz, szumem w uszach można było zrobić końcową fotkę kolejnego i udanego jak zawsze wspólnego wypadu.
Dziękuję Wam. Za obecność, za uśmiechy pomimo niezbyt korzystnych warunków. W końcu mogliśmy też jechać z wiatrem i wrócić pociągiem, ale to wersja dla słabeuszy. Ogólnie za wszystko ogromne dziękuję, ale szczególnie dziękuję Amelii i Majce. Trasa przyjazna dla tak młodych osób, gdyby była bez wiatru. Więc naprawdę się starały, a lekko nie było. Szacun dziewczyny. No i Ania, Tobie też wielkie dzięki, bo wiem, że były obawy przed podróżą. Jednak strach ma tylko wielkie oczy, więc zakładam, że to nie ostatnia wspólna wycieczka.
Więc już dziś zapraszam w lasy Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego na małą 30-to kilometrową pętlę z Wejherowa. Do zobaczenia.
PS – dziewczyny, dziękuję za zdjęcia!
2020.08.30 – Pętla w Lasach Oliwskich
W zasadzie ostatni tydzień nie napawał optymizmem. Deszcze, wręcz ulewy, zimno i jesiennie. Pojawiły się nawet wątpliwości czy w ogóle pojedziemy. Jednak ktoś z ekipy jest urodzonym szczęściarzem i niedziela choć obudziła się mocno zachmurzona, to na starcie mieliśmy już słońce i optymalną temperaturę na rajd rowerowy.
Tym razem wystartowaliśmy z przystanku SKM Gdańsk Oliwa. Początek zaczął się punktualnie, choć zapowiadali się spóźnialscy. Jednak chłopacy dali radę i byli przed czasem, a dojechali z Gdyni już rowerami, czyli dobre +12 km mają zaliczone.
Początek wycieczki zaczęliśmy wzdłuż zabytkowego Parku Oliwskiego. Przejechaliśmy przez Stary Rynek Oliwski mijając historyczne zabudowania m.in. Dom Bramny zwany też Domem Zarazy czy mostek przy zabytkowym Młynie Oliwskim. Po kilkunastu minutach minęliśmy tyły Oliwskiego ZOO, Zabytkową Kuźnię Wodną i wyremontowane obiekty Dworu Oliwskiego, gdzie obecnie znajduje się ***** hotel. I tu wpadliśmy już w TPK i jego przepiękne lasy.
Pierwszym obiektem, który mieliśmy w planie zobaczyć, to najstarsza skocznia narciarska w Gdańsku, a w zasadzie miejsce gdzie w 1932 roku została wybudowana. Znajdowała się ona na obrzeżach Oliwy, w Dolinie Radości. Nie bez powodu wybrano właśnie to miejsce, albowiem wzgórza otaczające dolinę należą do stosunkowo stromych, a ich szczyty sięgają nawet 120 m n.p.m. Punkt konstrukcyjny byłego obiektu był wymierzony na 35 metrze, a regularne zawody kontynuowano do połowy lat 50., kiedy rekord skoczni ustanowił skokiem na odległość 39 m Kołtun z Zakopanego. Sam obiekt kolejne lata niszczał i w zasadzie w latach 80 zostały już tylko jego resztki. Będąc u podnóża tej skoczni, przy okazji odszukaliśmy miejsce upamiętniające tragiczną śmierć (na szczęście jedyną) w 1940 r. w czasie zawodów niemieckiego skoczka narciarskiego Ernsta Becker-Lee.
Po niedługim pobycie wróciliśmy na główny dukt i udaliśmy się w kierunku Matemblewia. Po drodze czekał nas jednak dość długi, ale na szczęście asfaltowy podjazd Kleszą Drogą. Spoceni, ale z bananami na ustach zaliczyliśmy kilkunastominutowy odpoczynek pod wiatą przy Szwedzkiej Grobli. To miejsce krzyżuje kilkanaście dróg w Lasach Oliwskich tłumnie uczęszczanych przez miłośników rowerów, kijków łokingowych czy zwykłych spacerowiczów.
Napojeni, najedzeni ruszyliśmy na drugi zapowiadany punkt wycieczki – Sanktuarium Matki Bożej Brzemiennej w Gdańsku Matemblewie. Na szczęście tu było cały czas z górki.
Matemblewskie Sanktuarium wraz z Kalwarią to przepiękne miejsce, urokliwie zielone, emanujące spokojem pomimo licznych odwiedzających. Prześliczna Kalwaria z dużymi, rzeźbionym stacjami drogi krzyżowej, której zwieńczeniem jest główny element ołtarza uświęconego Ofiarą Eucharystii sprawowaną przez Ojca świętego Jana Pawła II, podczas jego wizyty w Gdańsku i Sopocie 5 czerwca 1999 r. Pomiędzy Kalwarią a Kościołem na niewielkim wzniesieniu stoi kapliczka z figurą Matki Bożej Brzemiennej nazywaną też Madonną z Matemblewa lub Madonną apokaliptyczną. Figura wykonana jest z drzewa modrzewiowego, polichromowana i przedstawia postać brzemiennej niewiasty. Cechy stylistyczne figury pozwalają przypuszczać, że powstała ona w drugiej połowie XVIII wieku, prawdopodobnie w pracowni snycerskiej cystersów oliwskich lub też w którymś z warsztatów gdańskich.
Jak przystało na mistyczne miejsce, na naszych oczach dokonał się mały cud. Udało się bezproblemowo napompować sflaczałe koło rowerowe odwiedzającego to miejsce turysty. Robert, to będzie Ci na zawsze zapamiętane!
Z Matemblewa ruszyliśmy w kierunku Złotej Karczmy, dalej do Owczarni i Osowy. Po drodze za zgodą wszystkich obecnych (chyba) zboczyliśmy z trasy nie nadrabiając kilometrów, żeby zobaczyć na zboczu Czarciej Góry „DIABELSKI KAMIEŃ”. Leży on powyżej leśnej drogi i jest rozłupany na dwie części. Obwód większego głazu wynosi 12,3 m, wysokość 2 m, przy czym zagłębiony jest na 1 m w ziemi. Mniejszy to 8 m obwodu, wysokości ok. 1,75 m licząc z częścią zagłębioną w gruncie. Jest on pamiątką po lądolodzie skandynawskim, znaczy się – ma już dobre kilkanaście tysięcy lat.
W zasadzie pozostało nam już tylko zjechać do Oliwy lasami wzdłuż ulicy Spacerowej. Na koniec jakby było mało kręcenia, dokwasiliśmy uda wchodząc na wzgórze Pachołek w Oliwie (po naszemu Grzëpa Pachôłka), żeby uraczyć oczy przepięknym widokiem na Zatokę Gdańską i miasto Gdańsk. Samo wzniesienie ma 100,8 m n.p.m, a na jego szczyt prowadzi 369 schodów. Dodatkowe 90 trzeba pokonać, żeby wejść po metalowej konstrukcji wieży widokowej, ale naprawdę warto było.
Koniec udanej wycieczki zwieńczyliśmy lodami i kawą w malutkiej cukierni/piekarni na Starym Rynku Oliwskim w sąsiedztwie Katedry Oliwskiej.
Dziękuję wszystkim za obecność. Za pogodę osobno dziękuję nieznanemu szczęściarzowi lub szczęściarze. Za motywację do kręcenia dziękuję naszej najmłodszej, ale najbardziej rozgadanej uczestniczce Idze (mamy nadzieję, że to dopiero początek naszych wspólnych wycieczek). Wszystkim ogromne podziękowania za dobry humor, optymizm i fantastycznie spędzony czas w zacnym gronie.
Do następnego wypadu.