Chyba Sanah wykrakała nam pogodę na dzisiejszą majówkową wycieczkę „… hardkorowo pada deszcz, ja łagodnie uśmiechnięta…”, ale o tym będzie dalej.
Tradycyjnie była zbiórka w umówionym miejscu, były tradycyjne słowa organizacyjne „ojca prowadzącego”, których tradycyjnie nikt nie słuchał. Lecimy. Start dworzec PKP Wejherowo i kierunek Rynek. Aaa, przecież wcześniej obowiązkowa startowa fotka, o której zapomnieliśmy. Tak się rwali do kręcenia!
A więc Rynek. Już był pomysł żeby chwilę poświęcić na dokładniejsze zwiedzenie tego ładnego miejsca, ale obiecałem, że w drodze powrotnej, bo też trasa wiodła przez niego. Więc bez zatrzymywania wjazd do parku Majkowskiego. Obowiązkowo polecam każdemu to miejsce. Tu można odpocząć od codzienności, wybiegać „bombelki” jak dokazują w domu z powodu pandemicznej nudy, zmęczyć zastanego psa czy małżonka. Do wyboru do koloru. Super miejsce. Poświęciliśmy tu chwilkę na obejrzenie drapieżnych ptaków Alexa i Mai. Po obowiązkowej serii fotek ruszamy.
Za każdym razem obiecuję i trochę oszukuję, że nie będzie górek, bo towarzystwo mi się wykrusza. A dziś na dzień dobry kilkukilometrowy podjazd. Nie stromy, ale długi i po gruntowej drodze. Na domiar tego wczoraj przez kilka godzin mocno padało i byłem przekonany, że dojdzie nam kręcić górkę w błocie. Ale ku miłemu zaskoczeniu droga była sucha. Kręcimy równo i bez większych problemów, czasami słyszę nawet damskie plotkowanie. Więc nie jest źle. Dość szybko kończymy naszą Col du Tourmalet, wjazd na asfalt i jesteśmy w pierwszej miejscowości na trasie, Gniewowie. Krótki postój, sesja foto i kierunek Zbychowo.
Do Zbychowa docieramy po zdobyciu jeszcze dwóch zdecydowanie krótszych, ale też zdecydowanie stromszych podjazdów. Słyszę pierwsze głębokie oddechy. Na szczęście uśmiechy nie gasną. Jest dobrze. W Zbychowie, uzupełniamy zapasy. Picie, lody, a zapominalscy kupują pieczywo na ognicho. Dostaję info, że główny ogniomistrz Grzesiek jest gotowy z ogniskiem, a my jeszcze co najmniej 1,5 godziny kręcenia. Na szczęście mieszka rzut beretem od polany więc czmychnął do domu i czeka na sygnał. Po naładowaniu baterii kolejny podjazd. Dłuższy, stromszy, ale ku uciesze i trochę niedowierzaniu mi – ostatni. Kręcimy na Reszki.
Po fajnym zjeździe w kierunku Reszek, wpadamy do wioski i koniec asfaltów. Teraz gruntówki. Na szczęście jakość dróg jest akceptowalna i w pięknych okolicznościach przyrody pędzimy na Bieszkowice. Tradycyjnie po drodze masa fotek. I dobrze, będzie co wspominać.
Bieszkowice bierzemy bokiem. To miejsce jest znane chyba każdemu mieszkańcowi Gdyni i okolicznych pomniejszych miejscowości. Kilka jezior zachęca do wyjazdu za miasto i spędzenia wolnego czasu na łonie natury. Latem jest tu jak na Copacabana, tłumy ludzi. Spędzamy krótką chwilę nad jeziorem Bieszkowickim i co raz bardziej głodni kierujemy się nad jezioro Borowo, gdzie Grzesiek z Alicją już zaczynają podkładać ogień.
Kręcimy różnymi drogami. Raz niebieski szlak rowerowy, czasami czerwony pieszy, był też i czarny, a czasami po prostu zwykłą leśną czy polną. Dróg w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym jest niezliczona ilość. Przed kiełbasą z ognia zaciągam jeszcze towarzystwo na krótki przejazd przez Rezerwat Pełcznica. Przepiękne lasy bukowe (zabiorę ich tu jesienią to zaniemówią), jeziora lobeliowe Pałsznik, Krypko i Wygoda, a wyjątkowość Rezerwatu podkreśla fakt występowania na jego terenie 5 gatunków umieszczonych w Polskiej Czerwonej Księdze Roślin. Cudne miejsce.
No i w końcu po dziesiątkach pytań „ile jeszcze?” i po dziesiątkach odpowiedzi „jeszcze z 200 metrów” jesteśmy nad jeziorem Borowo. To kolejne miejsce na mapie trójmiejskich mieszkańców do szukania odpoczynku poza miastem. Grzegorz z Alicją już mają ogień na „pełnym gazie”, więc nie pozostaje nam nic innego jak wziąć się za pieczenie kiełbas. To jednak jest wypas. Nic lepiej nie smakuje po wysiłku jak dobra porcja Śląskiej z kija, dodatkowo z keczupem i pieczywem. RARYTAS! Czas szybko mija przy fajnej rozmowie, gorącym posiłku i w zasadzie mamy już się zbierać i …. Sanah. Wyśpiewała nam hardkorowy deszcz. Owszem był w prognozach jakiś opad, ale żeby tyle? W zasadzie start ostatniej części wycieczki został przerwany i zostaliśmy zmuszeni do schronienia się pod drewnianą wiatą, których na szczęście jest tu kilka. Deszcz nie tylko nam pokrzyżował plany, bo wszyscy odpoczywający byli zmuszeni do przerwania swoich pikników i spakowania się. Ale dzięki temu załapaliśmy się na ciepłą herbatę z imbirem i cytryną, którą zaproponowali nam dobrzy ludzie z Gdyni. Przynajmniej nie zmarnowała się, a mieli zaparzony cały gar. Takie szczęście w nieszczęściu.
No dobra. W końcu nad morzem jesteśmy, a „dla matrosa deszcz to rosa”, więc zgodnie po ustaniu mocniejszych opadów zdecydowaliśmy o kontynuacji jazdy. Na szczęście (dla mnie) górek już nie było. W zasadzie tylko w dół. Niestety drogi gruntowe szybko nasączyły się wodą i kto bez błotników, ten kontynuował jazdę z błotnistą krechą na plecach i nie tylko tam. Śmigamy szybko. Mijamy malutką osadę Nowiny i wzdłuż strumyka Cedron zbliżamy się do Wejherowa. Po zaliczeniu jeszcze jednej porcji grubszego deszczu wita nas ponownie Park Majkowskiego. Ale zamiast spędzić tu dłuższą chwilę każdy marzy o SKMce i ciepłej kąpieli. Niby maj, a zimno jak w marcu. Robimy krótki postój na Rynku, fotki i kierunek dworzec. Na szczęście idealnie byliśmy na miejscu. Właśnie podstawili pociąg. I tym jakże miłym akcentem zakończyliśmy kolejną, fantastyczną, koleżeńską wycieczkę.
Drodzy wycieczkowicze. Jestem pod wrażeniem Waszej wytrwałości, optymizmu, samozaparcia. Spodziewałem się małego marudzenia, grymasów i/lub fochów. A tu wszyscy kontynuowali piosenkę Sanah „…ja radośnie uśmiechnięta”. Super. Dziękuję Wam za towarzystwo i miłe spędzenie czasu. Myślę, że Wy też się dobrze bawiliście i pomimo zmęczenia fizycznego odpoczęliście psychicznie.
Wielkie DZIEKUJĘ dla Grześka i Alicji za bezinteresowne zabezpieczenie nas w gwóźdź programu czyli ognisko. Jestem Waszym dłużnikiem.
No i oczywiście niezmordowane najmłodsze dziewczyny – Martyna i Amelka. Pełny podziw i uznanie. Jednocześnie chętnych zapraszam na wspólny, kolejny wypad. Tym razem w planach Hel-Władysławowo z ogniskiem u pana Jana. Do zobaczenia na ścieżce.
Jak to nikt nie słuchał „ojca prowadzącego” , wypraszam sobie 😉 ja jechałam w bezpiecznym oddaleniu i z górki i pod górkę 😉
Ale super wycieczka i super relacja na pamiątkę!
Jak to było? „Wyjątek potwierdza regułę” 😉
Cieszę się, że się podobało pomimo słabej aury.